sobota, 27 lutego 2010

Blajb gezunt mir Kroke!

Czołem!

Otóż tak, byłem w Krakowie. Krakowie, który jako taki lubię umiarkowanie, chociaż da się tam znaleźć jakieś ciekawsze miejsca. Ot, taki Mały Rynek (z Magdą np.), zaraz obok tego głównego, pusty i jakiś taki czeski.

A i na tym głównym takie ciekawsze rzeczy zobaczyć można (w tym miejscu pragnę podziękować panu Mankelowi, który w książce Chińczyk podpowiedział mi ciekawy fotograficzny pomysł).

Wszyscy zawsze robią sobie zdjęcia w głowie Mitoraja, to czemu nie odwrotnie?

Warto też zaglądać w uliczki mniejsze, a pełne ciekawostek.

Ciekawostki znaleźć można nawet w kościele (tu w moim - mimo wszystko - ulubionym miejscu w Krakowie - poza domami przyjaciół, Kościele św. Franciszka z Asyżu).

Typowe krakowskie zwierzęta. Tak, wiem, że krzywe.

Ale w końcu dotarliśmy za miasto, za blokowiska, na sam koniec ulicy Banacha, wiejski dom o własnym blogu, do św. Gertrudy.

Domowy chleb, ciasto, zupa z soczewicy, placki ziemniaczane - sielanka. A do tego rozmowy długie i różnorodne z ludźmi znanymi od dawna i dopiero poznanymi. A jak taki dom, to i kot być musi - Ryska złudnie tylko na tydzień przed marcowaniem.

A za oknem, kilkanaście kroków od domu, widoki takie.

Blajb gezunt mir Kroke! Trza będzie odwiedzić znów i znów.

3 komentarze:

  1. faktycznie taki inny Kraków :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  3. Na szczęście Kraków nie musi być banalny.. Nawet tam można wędrować po swojemu ;)

    OdpowiedzUsuń