Czołem!
Otóż tak, byłem w Krakowie. Krakowie, który jako taki lubię umiarkowanie, chociaż da się tam znaleźć jakieś ciekawsze miejsca. Ot, taki Mały Rynek (z Magdą np.), zaraz obok tego głównego, pusty i jakiś taki czeski.
A i na tym głównym takie ciekawsze rzeczy zobaczyć można (w tym miejscu pragnę podziękować panu Mankelowi, który w książce Chińczyk podpowiedział mi ciekawy fotograficzny pomysł).
Wszyscy zawsze robią sobie zdjęcia w głowie Mitoraja, to czemu nie odwrotnie?
Warto też zaglądać w uliczki mniejsze, a pełne ciekawostek.
Ciekawostki znaleźć można nawet w kościele (tu w moim - mimo wszystko - ulubionym miejscu w Krakowie - poza domami przyjaciół, Kościele św. Franciszka z Asyżu).
Typowe krakowskie zwierzęta. Tak, wiem, że krzywe.
Ale w końcu dotarliśmy za miasto, za blokowiska, na sam koniec ulicy Banacha, wiejski dom o własnym blogu, do św. Gertrudy.
Domowy chleb, ciasto, zupa z soczewicy, placki ziemniaczane - sielanka. A do tego rozmowy długie i różnorodne z ludźmi znanymi od dawna i dopiero poznanymi. A jak taki dom, to i kot być musi - Ryska złudnie tylko na tydzień przed marcowaniem.
A za oknem, kilkanaście kroków od domu, widoki takie.
Blajb gezunt mir Kroke! Trza będzie odwiedzić znów i znów.
faktycznie taki inny Kraków :D
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńNa szczęście Kraków nie musi być banalny.. Nawet tam można wędrować po swojemu ;)
OdpowiedzUsuń